Główny przekaz serii filmów „Terminator” jest raczej dość prosty do odkodowania. „Tak się kończy dawanie technologii zbyt dużej wolności” zdaje się krzyczeć film, kiedy Arnold cały w skórze i okularach przeciwsłonecznych (oczywiście w środku nocy i do tego w budynku) naparza do zastępu policji z minigun’a. Wszyscy wiemy dlaczego „Arni” musi strzelać: mroczny świat przyszłości opanowanej przez maszyny jaki widzimy w poszczególnych częściach filmu jest dla nas jasną wizją tego, co się stanie, kiedy nasi bohaterowie zawiodą. Wizja takiego końca nie jest obca Hollywood (podobny obraz widzimy chociażby w serii Matrix), jednak u podstaw każdej z filmowych dystopii tego typu stoi ten sam koncept – technologiczna osobliwość.
Technologiczna osobliwość to pojęcie wyciągnięte z robotyki, mówiące o tym, że w pewnym momencie rozwoju naszej cywilizacji dojdziemy do punktu, w którym maszyny będą w stanie same się replikować i usprawniać. Dla przykładu wyobraźcie sobie, że taka Siri sama zaprogramuje wizję następnego „ajfona” bazując na danych użytkowników, a następnie sama zleci produkcję takiego modelu, w pełni kontrolując proces i usprawniając go dla przyszłych generacji sprzętu.
Od tej, dość prawdopodobnej, wizji przyszłości do wysyłania niemieckich kulturystów w przeszłość dzieli nas już tylko jedna przeszkoda – czas. Widzicie, technologiczna osobliwość zakłada, że kiedy sztuczna inteligencja maszyn będzie mogła swobodnie się rozwijać i replikować, jej ewolucja przyśpieszy diametralnie i najpewniej w końcu wyprzedzi inteligencją swoich twórców.
I tak, wiem, że to przydługi wstęp rodem z sci-fi, ale potrzebujemy tego zaplecza, żeby dzisiaj zadać bardzo intrygujące pytanie – czy istnieje coś takiego jak Kulturowa Osobliwość Internetu?¹
Jednak bez pośpiechu – mamy dzisiaj wydanie wakacyjne, więc i newsów będzie trochę więcej. Zanim zaczniemy rozmawiać o osobliwościach, porozmawiajmy o nowościach - oczywiście od PTBRiO.
¹ Termin po raz pierwszy użyty w 2012 przez Mike’a Rugnetta, na kanale PBS „Idea Channel”
#1 Kongres
20 jubileuszowy Kongres Badaczy rozwinął już skrzydła i odsłonił swój, jakże ciekawy program. Powstała też strona tego jubileuszu godna, bo jest doprawdy ładna i pachnie jak świeże magazyny z kiosku. Na stronie tejże znajdziecie opis wszystkich 36 wystąpień, których autorzy przez 2 dni będą starali się zawładnąć Waszą wyobraźnią i ciekawością. Polecam bardzo, polecam szczerze i przede wszystkim polecam, bo mam w tym własny interes 😊. Jak już będziecie, to wpadnijcie na sesje „Wyzwania Marketingu”, bo właśnie tam, razem z Michałem Zajdlem, będziemy opowiadać o nowych zjawiskach, jakie wymyślili nam przez ostatnie półtora roku różni influencerzy!
#2 Budżet
Przeważającą, oszałamiającą i jakże imponującą liczbą zebranych głosów (57%), rodzina Biskupów zgarnęła 25K na swój własny i bardzo potrzebny projekt badawczy „Postawy Polaków wobec transplantologii”. To są strasznie fajne wieści, bo mimo, że wszystkie pomysły były ciekawe i owego hajsu godne, to ten jeden jest po prostu jakiś taki… „ludzki”. Fajnie widzieć, że przyczyniliśmy się wszyscy do powstania projektu, który ma pomagać innym, a nie tylko nabijać sakwy markom ♥. Nie ma też lepszego zespołu do przeprowadzenia takiego przedsięwzięcia, bo rodzina Biskupów to trochę tacy „Sopranos” badań - mają wystarczające zasoby, znajomości i „know-how”, żeby dokonać wszystkiego :D
#3 Zbadaj
Drogie Natalio, Oliwio, Weroniko i Dominiko,
serdecznie gratuluję Wam wygranej w tegorocznej edycji „Zbadaja”. Niechaj Wasza kreatywność i ciekawość świata wstrzykną trochę energii w ten badawczy półświatek, bo energii i inspiracji potrzeba nam jak nigdy. Nie dajcie się, walczcie, bijcie i gryźcie po łydkach, by dopiąć swojego. Zmieniajcie branżę, zmieniajcie klientów i zmieniajcie się same pod wpływem fajnych wyzwań.
No, chyba, że będą Was chcieli dodać do tracking’u – wtedy uciekacie czym prędzej!
#4 Nowi
Są wakacje, więc wszyscy na urlopach. Jedynie najsilniejsi i najwytrwalsi śmiałkowie, zamiast wygrzewać się za parawanem i zajadać rybą za 720zł/100gram postanowili zapisać się do naszego czcigodnego grona:
Anno, Piotrze – piąteczka dla Was
#5 Praca
Nieustanne zapotrzebowanie na mądre głowy jest nieustanne. IQS i smartscope szukają osób, które liczby jedzą na śniadanie, a zestawienia statystyczne składają zamiast sudoku, dla zabicia nudy. Jeśli i przed Tobą, drogi teoretyczny czytelniku, matematyka nie skrywa żadnych tajemnic, to zajrzyj do naszych ofert pracy, o tu
#6 Sens
Od początków istnienia gatunku ludzkiego zadajemy sobie w kółko jedno pytanie, na które nie udało się jeszcze znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi dla wszystkich – jaki jest sens tego wszystkiego? O ile wiemy już, że sensem życia jest liczba 42, to z sensem pracy jest znacznie gorzej. Nie obawiajcie się jednak bo Bartek Brach jest na tropie odpowiedzi. Razem z PTBRiO będzie przez najbliższe miesiące realizował projekt „Badanie sensu pracy badaczy”, w którym odkryje w końcu przed nami wszystkimi, po co właściwie robimy to, co robimy? Jest to pierwsze tego typu przedsięwzięcie w nasze branży i oby nie ostatnie. Sens (w) pracy to naprawdę termin ważny i gdyby ktoś zechciał zainteresować się nim bardziej, to polecam prace amerykańskiego antropologa Davida Graebera. A jeśli ktoś przy okazji jest także fanem serialu „The Office”, to polecam analizę tegoż właśnie serialu przez pryzmat prac Graebera, w tym materiale
I to tyle z update’u,
więc do Keanu wracając:
Jest wtorek 11 czerwca, w środku Los Angeles odbywają się właśnie targi E3, na których każda wielka marka zajmująca się branżą gier wideo wykłada przed oczy publiki wszystko, co najlepsze. Właśnie odbywa się wielka konferencja Microsoftu, na której pojawia się mnóstwo nowinek technologicznych i dziesiątki nowych gier. Przychodzi czas na prezentację gry polskiego studia CD Projekt RED „Cyberpunk 2077”. „Redzi” (tak skrótowo opisywani są twórcy sławnego już „Wiedźmina 3”) mają misterny plan i asa w rękawie. Po pełnoprawnym pokazie fabuły gry pojawia się jeszcze jeden klip, tym razem prezentujący nową postać, którą okazuje się grać nie kto inny jak on - Keanu Reeves!
Nagle na scenę, z kłębów dymu i przy świetle reflektorów, wychodzi on – „Neo” z Matrixa we własnej skórze. Przybył, by opowiedzieć fanom o swoim zaangażowaniu w grę. Jednak tłum nie daje mu dojść do słowa; oklaski, gwizdy i brawa trwają w nieskończoność - widownia szaleje. Sam aktor wydaje się być zdziwiony tą entuzjastyczną reakcją, w końcu udaje mu się dojść do wypowiedzenia części swoich kwestii. Po chwili dochodzi do momentu, w którym mówi „ten świat (świat gry) zapiera dech w piersiach”. Ktoś z tłumu nie wytrzymuje i krzyczy na cały głos „TY zapierasz dech w piersiach” – na co sala odpowiada kolejnymi, długimi brawami i krzykami. Reszta prezentacji ma już do końca złamaną konwencję - tu nie chodzi już o grę, tu chodzi o postać Keanu Reevesa.
Tegoroczne wystąpienie „Redów” na E3 było niebywałym sukcesem, ale nawet oni nie mogli spodziewać się tego, co stanie się już po konferencji. Internet dosłownie oszalał na punkcie Reevesa, który dla sieci nie jest już ani człowiekiem, ani aktorem, ani postacią z gier – stał się żyjącym memem.
Reeves jest wszędzie. Miliony obrazków i filmów z aktorem krążą już po sieci, wydawcy prześcigają się w intrygujących nagłówkach artykułów o aktorze: „Poznaj jego trudne dzieciństwo”, „Dlaczego wszyscy kochamy Keanu”, „Keanu rozdaje większość swoich pieniędzy kolegom z planu” etc. Do waszej dyspozycji są setki koszulek, kubków, poduszek i innych rzeczy, na których dało się nadrukować postać aktora z podpisem „TY zapierasz dech w piersiach”. „Redzi” z całą pewnością byli świadomi „memiczności” aktora. Internet romansuje z postacią Reevesa od lat: począwszy od trendu, jakim był „Sad Keanu” (wygooglujcie sobie), po jego ostatnie role w bardzo popularnej serii filmów „John Wick” (jest na Netflixie jakby co!), aktor zalicza same sukcesy w swojej internetowej karierze. Mimo to, sam zainteresowany zdaje się kompletnie nie wiedzieć, jakim obiektem kultu stał się dla sieci. Nie martwicie się jednak. Gra, którą Reeves miał promować, też radzi sobie dobrze – już w parę godzin po prezentacji na E3 znalazła się na 1 miejscu najczęściej kupowanych preorderów w historii (a to wszystko w czasach, gdzie gracze nie kupują już preorderów bojąc się o jakość finalnego produktu). Cały „case” ląduje nawet w głównym wydaniu „Wiadomości” na Polsacie (a także w innych outlet’ach mediowych).
Komercyjny i marketingowy sukces gry nie ma jednak porównania z szałem, jaki zaczyna wywoływać postać Reevesa. Przez ostatnich parę tygodni stał się on kolejnym internetowym fenomenem, jak „Ice Bucket Challange” czy „Pokemon Go” parę lat temu. Czasy się jednak zmieniły i tak samo zmieniają się fenomeny internetowe. Dawniej, do publicznej świadomości trafiały tylko te naprawdę wielkie, ciągnące się miesiącami akcje. Dziś równy poziom nakładu mediów i hype’u uzyskują chwilowe fascynacje. Zwykłe memy internetowe stają się gigantycznymi zjawiskami i z Internetu „przeciekają” do świata „realnego”. Razem z rozwojem Internetu, rozwija się także jego kultura (czyli te wszystkie dziwne trendy, obrazki, zwyczaje i język, które dojrzały i szanujący się człowiek uważa za głupoty) i grono jej odbiorców (czyli miliony osób, które uświadomiły sobie, że nie ma sensu starać się być dojrzałym i szanującym się człowiekiem, kiedy w Internecie są nieograniczone zasoby śmiesznych obrazków z kotami). To, co kiedyś interesowało tysiące, nagle zaczyna być obiektem kultu dla milionów. Wydawcy internetowi oraz ich pilne badanie tego nowego rynku pokazały jasno, że najlepiej klikają się artykuły bliskie internautom i ich czasowym fascynacjom. Duże fenomeny internetowe, takie jak ostatni hype na postać Keanu, stały się idealnymi tematami, które generują zysk i przyciągają czytelników. No dobra, ale co z tą całą kulturową osobliwością Internetu? Czy naprawdę możemy dopatrywać się podobieństw między Arnoldem z „Teminatora” a Keanu z „Cyberpunka”?
Powiedzcie mi proszę – jak powstają memy? Nie ma żadnych oficjalnych dyrektyw, jak je robić. To nie jest proces sterowany odgórnie. Kultura sieci ewoluuje sama z siebie, bez żadnego nadzoru czy restrykcji. Co więcej, ktoś kto robi memy nie dostaje przecież za to pieniędzy (no chyba, że robi memy polityczne – wtedy, jak dowiedzieliśmy się w zeszłym miesiącu, najpewniej pracuje dla kogoś z dużym zapleczem finansowym). Dla twórcy memy są wartością autoteliczną. Cały ten system produkcji kultury Internetu, przypomina trochę sposób działania sztucznej inteligencji, która na podstawie setek mikro-decyzji i nieskończonych baz danych automatycznie podejmuje decyzje, które odpowiadają jak największej liczbie odbiorców. OK, wiem, że to porównanie może budzić konsternację, ale spójrzmy na całe zjawisko z perspektywy technologii, jaką jest blockchain.
Kryptowaluty i cały blockchain działają w prosty sposób - każdy użytkownik udostępnia cześć swojego procesora graficznego, by ten mógł obliczać malutkie części wielkich i skomplikowanych algorytmów. Za tę pracę procesora użytkownik wynagradzany jest bitcoinami, natomiast miliony takich małych transakcji przekładają się na udostępnioną moc obliczeniową, która zawstydziłaby swoimi rozmiarami nawet graczy pokroju Microsoftu czy Amazona. Dokładnie tak samo działa kultura Internetu – każdy jej uczestnik oddaje trochę swojego czasu na stworzenie kolejnego mema. Miliony tych transakcji znowu przekładają się na gigantyczne fenomeny, które potem zawładają umysłami kolejnych użytkowników. To wszystko jest zdecentralizowane, a poszczególne komórki pracujące na całość nie mają możliwości komunikowania się między sobą. Zupełnie jakby całym procesem sterował jakiś „mózg roju” podobnie jak u pszczół, czy dzisiejszych odmianach sztucznej inteligencji.
A więc kultura Internetu, tak jak roboty w „Terminatorze” sama tworzy swoje kolejne iteracje, przemiela je i modyfikuje, sprawiając, że są bardziej atrakcyjne dla jej odbiorców. Czy więc możemy powiedzieć, że mamy tu do czynienia z „osobliwością kultury Internetu”, która jest ewolucją kultury świata „prawdziwego” i działa tak samo, jak osobliwość technologiczna?
Jedno jest pewne: dzięki temu mechanizmowi, zwykła akcja marketingowa polskiego studia gier, stała się globalnym szaleństwem, które byłoby niemożliwe do wygenerowania poprzez tradycyjne starania marketingowe. Jasne - to, że ktoś jest popularny i staje się swego rodzaju fenomenem, zdarzało się na długo przed Internetem. Od zawsze było tak, że nasza kultura inspirowała siebie samą i replikowała się, by ewoluować. Ale wraz z Internetem przyszła skala i „moc obliczeniowa” jakiej dotąd nie zaznaliśmy. Do tego już nie ma „artystów”, czy jakichkolwiek autorów, nawet jeśli ktoś współtworzy tą kulturę, to jedynie odtwarza znane już formaty. A sama decyzja o tym, co ma być nowym obowiązującym formatem, nie przypada jednej osobie ale całej grupie, takich „replikatorów”, którym uda się wylansować dany format, bez nadziei na uznanie, dla swojej pracy. Innymi słowy, jednostki są bez znaczenia w tym biologicznym roju, przypominającym komputer. A jak wiemy, odbiorców tej kultury przybywa, a więc i „moc obliczeniowa” rośnie proporcjonalnie. Jesteśmy oswojeni z tym, jakie konsekwencje może powodować osobliwość technologiczna. Co jednak z osobliwością kulturową, która powoli rozwija się w sieci? Czy Kultura Internetu stanie się kiedyś tą dominującą? Czy to, co obserwujemy teraz, to dopiero początki? Czy w przyszłości te zabawne fenomeny internetowe mogą dalej ewoluować w coś zupełnie dla nas nowego? Może fake newsy i usilne starania cenzurowania sieci zdławią ją w zarodku? A może, tak jak w „Matrixie” ,nasz twór w końcu przestanie nam służyć, a my staniemy się jego niewolnikami, czekając bezczynnie na swojego wybawcę, którego będzie grać kolejna odsłona Keanu Reevesa?
Jak zwykle nie mam pojęcia, co stać się może, jestem jednak pewien, że ten nowy świat i jego wszelakie osobliwości jeszcze nie raz zaprą dech w piersiach milionom ludzi.
Udanych wakacji i niech Wam słońce lekkim będzie!
Krzysztof Domeradzki
PTBRiO