Trompe L’oeil to szkoła rysunku, która w swoim założeniu ma nawet nie tyle w jak największym stopniu naśladować rzeczywistość, co imitować ją. Istnieje nawet legenda, według której w antycznych Atenach w okolicach V wieku p.n.e. odbył się pojedynek mistrzów płótna – Zeuksisa z Heraklei i Parrasjosa z Efezu. Zeuksis pierwszy odsłonił swój obraz, przedstawiający pięknego młodzieńca jedzącego winogrona (no co? To antyczna Grecja, a nie współczesna Polska – ludzie byli tam trochę bardziej liberalni). Winogrona te były ponoć namalowane tak realistycznie, że od razu zleciały się do nich ptaki z całej okolicy. Kiedy pojedynek wydawał się być już rozstrzygnięty, Zeuksis zwrócił się do swojego rywala, który to powiedział mu, że jego obraz znajduje się za kotarą, którą ten może odsłonić. Malarz podszedł wiec do kotary, ale kiedy spróbował ją odsłonić, ona sama okazała się być obrazem. Trompe L’oeil oznacza dosłownie „oszukać oko”; dać komuś obraz rzeczywistości tak podobny do oryginału, że nasz odbiorca nie będzie widział różnicy między naszym dziełem, a prawdziwym światem. W tym odcinku „Zapytajnika” nie będziemy jednak (niestety) rozmawiać o sztuce.
Ostatnio było bardzo podniośle i pozytywnie (i de facto o sztuce). Cała ta zabawa z Minecraftem to ciekawy społecznie i badawczo temat. Co za dużo, to jednak nie zdrowo. Po tym kolorowym świecie gier wideo, dzisiaj zejdziemy na ziemię i uderzymy w nią bardzo mocno. Dziś będziemy się upadlać, będziemy zajmować się tematem obrzydliwym, niegodnym naszego człowieczeństwa oraz uwłaczającym naszej inteligencji. Dziś porozmawiamy trochę o polityce.
Wybory do Parlamentu Europejskiego za nami. Można już wyjść z bunkra własnej świadomości, która próbowała odciąć się od nieustannego bombardowania spotami politycznymi, teledyskami discopolo i niezliczonymi rzeszami facjat, rozwieszonymi pod każdym słupem, płotem czy murem. Wygrał kto wygrał, przegrał kto przegrał. Nie ma co roztrząsać tematu. Jednak poza tą prozaicznością, tegoroczne wybory dały nam coś jeszcze – przedsmak przyszłości, która zdaje się, nie wygląda całkiem kolorowo. Możecie bowiem, jak ja, uciekać przed przedwyborczym medialnym zgiełkiem i propagandowym szumem, ale co w momencie, kiedy ten szum z przestrzeni publicznej zaczyna zaglądać Wam do domów? Co jeśli wybory po kryjomu przeniknęły do Waszej świadomości i, jak Leoś w „Incepcji”, chciały zasadzić Wam swoją wizję świata, zaszczuwając przy tym konkurencję? Co gdyby okazało się, że część waszych emocji, nerwów i twardo skonstruowanych przekonań jest, na dobrą sprawę, wynikiem wpatrywania się w kolejne obrazy spod znaku Trompe L’oeil?
To straszne myśli, ale w przeciwieństwie do „Incepcji”, nie są one fikcją. Wiemy, że firmy, takie jak Cambridge Analitica w USA potrafiły targetować treści do ogromnych grup odbiorców, by serwować im treści, których jedynym celem było podsycanie określonych poglądów politycznych, często polegających na opozycji, czy wrogości do grupy „X” czy „Y”. Ale Ameryka to Ameryka, a my tu jednak mamy trochę takie „Opoczno cywilizacji” – niby wszyscy wiedzą, że jest, ale mało kogo tak naprawdę obchodzi, co się tam dzieje. Jednak i my doczekaliśmy się swojego kryzysu i dziś w „Zapytajniku” nareszcie będziemy pisać coś o raportach badawczych i artykułach prasowych. A dokładnej o jednym raporcie – wypuszczonym przez grupę Avaaz, mówiącym o gigantycznej sieci prawicowych fake newsów, aktywnej w całej Europie. Poruszymy też temat lewicowej siatki fake newsów, o której ostatnio napisało WP.
Zanim jednak przejdziemy do „mięsa” to musicie zjeść jeszcze wszystkie „ziemniaczki” – czyli prawdziwe newsy, od najprawdziwsiejszego PTBRiO!
#1 Data Driven Decisions!
No… nie byłem :D
Przepraszam, przepraszam, miałem wszystko ładnie opisać, ale niestety, jak to mówią, „wypadki losowe”. Nie ma jednak tego złego, co by Wam na dobre nie wyszło. W wydarzeniu uczestniczyła, jakże utalentowana, Ola Smoter, która jako redaktorka „Zapytajnika” jest jedną z nielicznych osób, która wie jak wiele błędów ortograficznych i stylistycznych jestem w stanie popełnić w ramach jednego akapitu tekstu.
Oto więc, Olim okiem – DDD2.0:
Jakiś czas temu Krzysiek zachęcał Was do udziału w Data Driven Decisions 2.0. Obiecał warsztaty, case’y, kawę, rozmowy w kuluarach, maile służbowe pisane na kolanie podczas czyjegoś wystąpienia, kolorowe jarmarki i blaszane zegarki. No i oczywiście - spotkanie z mentalistą! Ponieważ miałam przyjemność pojechać do Łodzi i powiedzieć „sprawdzam”, to potwierdzam: były warsztaty, case’y, kawa, rozmowy w kuluarach, maile pisane na kolanie (widziałam!) oraz rzeczony mentalista. I było jeszcze więcej. W przesympatycznym gronie dostawców i odbiorców badań odmieniliśmy nazwisko Daniela Kahnemana przez wszystkie przypadki, dowiedzieliśmy się czy Popek może równać się z Mickiewiczem, czym różnią się baba i nie-baba za kierownicą, a także dlaczego dla naszego mózgu to takie ważne, że zebra nie ma kieszonek. I wcale nie wymieniam jednym ciągiem tych wszystkich chwytliwych haseł po to, żeby nie-uczestnicy DDD 2.0 poczuli teraz lekkie ukłucie zazdrości. Szczerze wierzę, że dzięki takim plastycznym przykładom wiedza po pierwsze łatwiej wchodzi nam do głowy, a po drugie - zostaje w niej na dłużej. Myślę zresztą, że powyższe myśli to nie jedyne cytaty, które padły w czasie tych dwóch dni ze sceny, a które będą już przy biurkach i na spotkaniach biznesowych wspominane, rozkminiane, rozkładane na części pierwsze i powtórnie łączone w nowych konfiguracjach. Poza tym z uczestnikami DDD 2.0 zostanie na pewno wiele refleksji po gorących debatach wokół dychotomii dane vs intuicja, która była tematem przewodnim warsztatów Open Space Technology... i którą, oczywiście, zgodnie z naszą pokrętną naturą, zdążyliśmy w czasie warsztatu wielokrotnie podważyć i zredefiniować. Raz po raz, czasem bardziej wprost, a czasem bardziej między wierszami, w wystąpieniach zaproszonych gości wybrzmiewały także pytania i tezy dotyczące konfliktu człowiek – maszyna. I na szczęście nie chodzi tu (jeszcze?) o wizje rodem z Black Mirror, ale o nasze podwórko i zderzenie doświadczenia i kompetencji badacza z coraz większymi możliwości sztucznej inteligencji. I na zakończenie chciałam się z Wami podzielić dobrą wiadomością. Prelegenci DDD 2.0 obiecują nam, że ciągle możemy czuć się bezpiecznie. Sztuczna inteligencja świetnie radzi sobie z optymalizacją procesów, minimalizowaniem ryzyka, ale jak powiedział Szymon Lipiński „Maszyna nie jest odważna” – i to nas (u)ratuje 😊
#2 Młodzi się uczo
Zbadaj.to wdzięcznie melduje wykonanie zadania! Wytypowano właśnie 20 młodych i niczego niepodejrzewających duszyczek, by zatopić je we wrzącej zupie naszego biznesu. Te branżowe warsztaty… a nie, przepraszam… Ten branżowy Boot Camp (teraz wszystko musi być „Boot Campem”, bo najwyraźniej wszyscy mają coś w rodzaju nieuleczalnego kompleksu mniejszości względem branży programistycznej) odbędzie się 24-26 czerwca i, jak zwykle, jego laureatami zostanie grupa młodych, zdolnych i ambitnych ludzi, gotowych zmieniać świat. Jest więc wielka prośba, żeby ich potem nie „popsuć”, bo tak się składa, że mamy deficyt młodych, zdolnych i ambitnych ludzi – większość została wrzucona do trackingów i już nigdy nie wróciła :/
#3 Starzy też się uczo
Jeśli i Wy chcecie rozwinąć skrzydła w branży badawczej, to powinniście z młodych czerpać przykład i wybrać się na chwilę z powrotem do szkoły. Może być np. Szkoła Consumer Intelligence, która niczym Dedal, przypnie Wam te skrzydła i puści prosto w nieboskłon sukcesów zawodowych (tylko nie pociągajcie tej analogii za daleko, bo wiecie jak to się kończy).
#4 A reszta pracuje
Dla reszty z Was, którzy już wszystkiego w życiu się nauczyli, proponuje rozwój w postaci nowych, ekscytujących wyzwań w młodym i prężnie rozwijającym się zespole. A jeśli takiego nie macie akurat pod ręką, to może zainteresuje Was któraś z ofert pracy, dostępnych w naszej bazie, o tu
I to by było na tyle. Mogę jeszcze tylko napomknąć, że 10 czerwca zostali ogłoszeni prelegenci kongresu badawczego, wiec jeśli ktoś się zgłaszał, to dobrym pomysłem będzie sprawdzenie skrzynki mailowej.
A teraz z powrotem do przytłaczającej rzeczywistości politycznej.
8 milionów Polaków. Sporo, prawda? Według raportów Avaaz, właśnie tyle polskich kont na Facebooku „lajkowało” prawicowe fanpage, które przed wyborami w zaplanowany i ściśle zsynchronizowany sposób, zaczęły rozprzestrzeniać dokładnie te same fałszywe informacje i hejtposty (skierowane przeciw imigrantom, Unii Europejskiej, środowiskom LGBT czy lewicowym aktywistom). Łącznie 38 milionów wyświetleń tych treści w ciągu zaledwie 3 miesięcy przebija się jako jedna z największych i najbardziej ponurych akcji wyborczych w historii naszego małego „Opoczna”. I zanim wszyscy rzucą się z widłami na prawo, to podobne zachowania widać też po lewej stronie barykady. W artykule WP czytamy o ponad 2,5 milionach lewicowych odbiorców, którzy dali nabrać się na dokładnie tę samą sztuczkę (po prostu za pośrednictwem innych fanpage’ów). Warto jednak przypomnieć, że raport Avaaz jest zrobiony solidnie metodologicznie, a artykuł WP opiera się bardziej na dziennikarstwie śledczym, więc te dwa miliony to najpewniej suma bardzo… niedoszacowana i tych lajków zapewne było o wiele więcej!Jak to wszystko działa? Ano nic prostszego. Najpierw lajkujecie jakiś mniej lub bardziej ciekawy fanpage – np. „kocham pieski”. Potem, jak już ten fanpage nazbiera sobie przyjemne stadko fanów, a sam jest mało aktywny, zgłasza się do niego interesant, z ofertą odkupienia. Po zmianie właściciela, fanpage zmienia też nazwę, np. na „wszystkie winy Tuska” i zaczyna bardzo aktywnie udostępniać fałszywe informacje i udostępniać artykuły podejrzanych stron internetowych. Z czasem część fanów psów ucieka z tego fanpage’a, ale wtedy nie ma już on 10k, a 100k polubień, bo zdążyła zasili go nowa fala fanów, ściągnięta memami i wizją świata odpowiadającą ich poglądom politycznym. I tak powoli, z dnia na dzień, niezależnie od świąt, czy ciszy wyborczej, takie fanpage produkują content dalece odbiegający od koncepcji prawdy i obiektywności, pakując go w lekkostrawne memy i prześmiewczy ton. Niektóre z tych stron, takie jak „Nie lubię PiS-u”, czy „Żelazna logika” mają setki tysięcy fanów. Tylko te dwa fanpage mogłyby sporo namieszać w internetowym dyskursie. Co dopiero dziesiątki tych opisywanych w raporcie Avaaz i artykule WP.
Trochę to wszystko straszne, trochę to wszystko smutne. Ale nie da się już chyba ukryć, że cyberprzestrzeń to idealne pole do sterowania poglądami i życiem (nie tylko) politycznym ludzi. A ostatnio ta nasza cyberprzestrzeń nabiera barw bardzo orwellowskich, a to nie jest paleta bardzo miła, ani przyszłościowa. Niestety, jak w większości przypadków, i tutaj nasze prawo (ani, bogiem a prawdą, żadne inne) nie nadąża za rozwojem technologii oraz sposobami jej wykorzystania. Natomiast zmusza nas to do postawienia sobie bardzo dużo pytań, na które niestety nie znamy odpowiedzi. Kto zleca rozprzestrzenianie tego typu informacji? Kto za to płaci? Kto tak naprawdę ten proces kontroluje? Nie ma sensu bawić się w zgadywanki w tych kwestiach. Jedyne co możemy zrobić teraz, to ograniczyć nasze kontakty z jakimikolwiek fanpage’ami politycznymi i kierować się zasadą zdrowego rozsądku przy wybieraniu źródeł naszych codziennych informacji.
Niestety to raczej porady pomagające tyle, co łatanie taśmą klejącą wysadzonej w powietrze tamy. Bo możemy być pewni, że problem sterowania dyskursem politycznym zostaje z nami jeszcze na jakiś czas. To, o czym dziś napisałem, to zapewne dopiero przymiarki. I choć swoją skalą są bardzo imponujące, to jestem w stanie założyć się o co chcecie, że jeszcze usłyszymy o bardzo podobnych praktykach, zarówno u nas, jak i u naszych dalszych i bliższych sąsiadów. A tymczasem uważajcie tam w tych swoich wirtualnych galeriach tego świata. Bo czyha na Was nie jeden Parrasjos, gotowy pochwalić się swoim kolejnym obrazem kotary, która na koniec dnia, nie skrywa za sobą nic, poza kolejnym „fejkiem”.
Krzysztof Domeradzki
PTBRiO