RUCH I PRZESTRZEŃ
W małym mieście wszystko jest w zasięgu ręki, najczęściej chodzi się na piechotę (tak robi na codzień 63% mieszkańców). Jakikolwiek transport inny niż własny samochód jest bardzo utrudniony, bo rzadki (np. raz dziennie), niskiej jakości (przepełnione busy, stare autosany), niepunktualny, wymagający dużych kombinacji. Zdarza się, że nie ma go wcale, choć stoją, wyremontowane za unijne pieniądze, wiaty autobusowe.
Z jednego końca miasta na drugi można przejść w mniej niż w pół godziny. W największym (Sokołów Podlaski) to 4 km, w najmniejszym (Wyśmierzyce) - 1,5 km, z jednego końca miasteczka do drugiego dojdziemy w 18 minut. Mieszkańcy często przeceniają te odległości. Jeśli coś jest na „drugim końcu” miasta, niezależnie gdzie ten by był, to zawsze jest daleko. Samochód w małym mieście ma prawie każdy (średnio 0, 82 na gospodarstwo domowe), więcej jest ich tylko na wsiach. Jest nie tylko koniecznością, ale też kwestią prestiżu. To popularny prezent i świadectwo dojrzałości, odcięcia pępowiny – na maturę, na ślub, na wyprowadzkę na własne. Co innego rower: nie jeździ się, żeby po prostu pojeździć, rekreacyjnie, w ciuchach sportowych. Częściej dojeżdża się nim do pracy, przewodzi narzędzia czy pakunki, choćby wozi się za pieniądze walizki i plecaki pielgrzymów, którzy odwiedzili miasto (Wyśmierzyce).
Pod względem urbanistycznym przestrzeń, publiczna i prywatna, większości miasteczek to zlepek starego i nowego, zabytkowych kamienic (Koźmin Wielkopolski) czy drewnianych domów i bud pokrytych sidingiem (Wyśmierzyce), kocich łbów i polbruku (Sulmierzyce), pastelozy bloków i szarości ruder komunalnych (Łosice). A jednak ponad 70% mieszkańców uważa, że ich miasta są ładne. Tymczasem przez podwórka domów w drugim rzędzie od rynku wkrada się wieś: uprawia się pomidory i marchew, hoduje kury, stoi wanna lub balia z deszczówką. W sierpniu, gdy odwiedzaliśmy miasteczka, prawie wszędzie unosił się smród obornika.