ZAWSZE KTOŚ PATRZY
Opisywane przez nas miasta są na tyle małe, że każdy w nich każdego zna. 75% zna prawie wszystkich swoich sąsiadów. W najmniejszych miastach jest to szczególnie widoczne: zna się prawie wszystkich z imienia i nazwiska, choć niekoniecznie jest się z nimi po imieniu. Nazwy sklepów sieciowych (Lewiatan, Groszek) zmienia się w mowie potocznej na „u Grążyka”, „u Marleny” używając imion właścicieli lub sprzedawców. W zwracaniu się do siebie często funkcjonuje forma mieszana: drugiej i trzeciej osoby: „Pani Agato, gdzie to kupiłaś?".
W prasie lokalnej opisuje się prywatne sprawy i tragedie rodzinne bez żadnej ochrony danych osobowych i wizerunku. Dane osobowe pojawiają się tam w kontekście ogłoszeń, konkursów, ilustrowane licznymi zdjęciami.
Poczucie, że zawsze jest się na cenzurowanym, zawsze ocenianym ciąży szczególnie tym, którzy przełamują schematy: nauczycielce z tatuażem (Sulmierzyce), rodzinie polsko-afrykańskiej (Koźmin) czy wielokrotnej rozwódce, która żyje bez ślubu z nowym partnerem (Łosice). Zdarzają się komentarze na głos na ulicy czy w sklepie, a nawet donosy, połajanki w kościele.
Niektórzy uciekają przed tym do sieci, szukają tam podobnych sobie, a także porad – bo przecież głupio iść po antykoncepcję do ginekologa, który był w jednej klasie z naszą matką. Potajemnie robi się też zakupy w sieci (a dostawa na adres siostry na przykład w Radomiu), a często także wyjeżdża do większego miasta, żeby nie kłuć w oczy czymś nietypowym czy drogim.
Jednocześnie mieszkańcy, zwłaszcza starsi cenią sobie, że nie są anonimowymi klientami, pacjentami, petentami - że dzięki temu są lepiej obsłużeni, zaopiekowani. To poczucie powraca jako często wymieniana korzyść, za którą warto zapłacić brakiem prywatności. Silna kontrola społeczna jest też źródłem poczucia bezpieczeństwa (68% czuje się bezpiecznie) i przekonania, że „trudniej być draniem w małym mieście”.